Minęło sporo czasu od dwóch recenzji książki pt. „Trzeba się bić. Opowieść biograficzna” (czyli wywiadu rzeki z Leszkiem Balcerowiczem), autorstwa Tomasza Chabinki i Tomasza Kamińskiego, które ukazały się na łamach Liberté!, jednak wracam do dość luźnej polemiki z kilkoma zawartymi tam tezami. Wywiad z Balcerowiczem nie jest książką odkrywczą, jednak jest niezwykle istotną pozycją, szczególnie w dzisiejszym kontekście stanu debaty publicznej i jakości polityki w Polsce. Balcerowicz poprzez tę książkę, w nieskomplikowany, przystępny sposób przywołuje pewne wartości, postawy i poglądy, które niestety znikają z naszego życia publicznego, czego konsekwencje mogą być bardzo nieprzyjemne dla nas wszystkich. Modna, intelektualna poza odrzucania autorytetów jest niebezpieczna bo wraz z nimi możemy zapomnieć o pryncypiach.
Polityka to zmiana
Co jest podstawową tezą którą w swojej książce przekazuje Balcerowicz, a która z mojego punktu widzenia jest najważniejsza? Otóż władzę sprawuje się po to żeby wprowadzać zmiany i dążyć do długofalowego zwiększania bogactwa społeczeństwa i pozycji państwa. Ta szczególna cecha, jakże różna od sposobu działania dzisiejszych polityków, kilku liderów pokolenia demokratycznego przełomu w Polsce, w tym Balcerowicza, zadecydowała o zmianie losów historii i niezwykłym rozwoju naszego kraju w ciągu ostatnich 25 lat. To dla tych wartości ponad 10 lat temu zaangażowałem się jako student w ratowanie upadającej już wówczas Unii Wolności, a dziś niestety wciąż nie widzę żadnej siły politycznej, która mogłaby stać się jej kontynuatorem. Czy wyobrażacie sobie Państwo co by się stało gdyby na czele Państwa w roku 1989 stanął człowiek hołdujący zasadzie „ciepłej wody w kranie”? Zapewne bylibyśmy dziś na poziomie dobrobytu Ukrainy, równie narażeni na destabilizację ze strony Moskwy. Zarządzanie państwem to ciągły wyścig z czasem, gdzie tak naprawdę zawsze działamy zbyt wolno w stosunku do rzeczywistości. Jeśli naszą ideologią jest trwanie, szansa na przegraną w wyścigu jest ogromna. Niestety mam wrażenie że ideologia trwania i sprawowania władzy dla samego jej sprawowania jest dominującą, fatalną motywacją działania większości dzisiejszych znaczących polityków.
Obrona wolnego rynku
Balcerowicz odkłamuje też wiele mitów na temat kapitalizmu i wolnego rynku, złych cech które po prostu niezgodnie z faktami przypisuje im lewica, w którą wyraźnie zapatrzony jest Tomasz Chabinka. Umiejętność przeciwstawienia się tym modnym, szczególnie w wielu intelektualnych kręgach poglądom, wyzwolonym wbrew faktom przez kryzys ekonomiczny, zaważy na tempie rozwoju Polski i Europy. Balcerowicz jest jedną z niewielu osób, która wciąż potrafi to czynić. Przykład? Absurdalne utożsamianie błędnej polityki szefów wielkich banków z liberalizmem i wolnym rynkiem. To zupełne pomieszanie pojęć. W klasycznych założeniach wolnego rynku nikt nie twierdził, że wszystkie prywatne instytucje będą działać dobrze, odpowiedzialnie i moralnie, a niektórzy szefowie banków czy instytucji finansowych nie będą lekkomyślni czy pazerni. Wręcz odwrotnie firmy, a więc i banki działają w bardzo różny sposób – natomiast wolny rynek jest najskuteczniejszym gwarantem przetrwania w długiej perspektywie tych, którzy działają sprawnie, odpowiedzialnie i moralnie. Od innych odwrócą się w końcu klienci i zbankrutują. Natomiast liberalizm przypisuje jednocześnie państwu ważną funkcję strażnika, który nie powinien dopuścić do powstania na rynku monopoli, oligopoli czy też firm o zbyt wielkiej skali – co może zakłócić wolną konkurencję oraz doprowadzić do demoralizującej sytuacji, w której dana firma staje się „zbyt wielka by upaść” i państwo musi ją ratować z środków podatników. To państwa zaniedbały ten swój obowiązek i przez to wolny rynek w wielu sektorach jest absolutną fikcją. To państwa ratując źle działające przedsiębiorstwa premiują złe zachowania managerów, budują świadomość bezkarności dla wielu instytucji finansowych. To też państwa wbrew zaleceniom liberałów nie prowadziły polityki zrównoważonych budżetów, zadłużając się ponad miarę i doprowadzając się na skraj bankructwa jak w przypadku Grecji. Niestety ale jeszcze nikt nie wymyślił systemu ekonomicznego, w którym nie istniałyby kryzysy. Balcerowicz słusznie zauważa że: „Zadajmy sobie pytanie: w jakich ustrojach wybuchały najgorsze kryzysy? Czy jest tak, jak wiele osób sądzi, że kryzysy są zmorą kapitalizmu, a w innych ustrojach nie występują? Oczywiście nie. Najgorsze załamania gospodarki występują tam gdzie nie ma rynku, a jest nieograniczona władza polityczna. Te najgorsze kryzysy wiązały się czasami z ludobójstwem. Maoizm, stalinizm z lat 30-stych, a w łagodniejszej wersji szaleństwa nieograniczonej władzy politycznej na Kubie, gdzie Fidel Castro, nagle uznał, że trzeba znacznie zwiększać uprawy trzciny cukrowej i kazał wszystkim kołchozom przestawić się na trzcinę (…). A załamanie polskiej gospodarki po boomie kredytowym za czasów Gierka?”.
Ręka opatrznościowa która nas wybawi
Tomasz Kamiński w swojej recenzji książki, zarzuca Balcerowiczowi, że obawia się powrotu do polityki: „Wzywa do walki, pokazuje cele, ale nie ma już energii, żeby tej walce przewodzić. Trochę szkoda. Sam przecież przywołuje w książce postać wybitnego niemieckiego reformatora Ludwiga Erharda, do którego podobieństwo dostrzegł w nim Tadeusz Mazowiecki, proponując mu stanowisko w swoim rządzie. Balcerowicz ma dziś 67 lat. Gdy Erhard zostawał w 1963 roku kanclerzem RFN był w tym samym wieku. Nie pisał książek, tylko brał władzę.” W tym samym duchu przebiegała też niedawna rozmowa Marcina Celińskiego i Leszka Jażdżewskiego z Profesorem, w którym moi redakcyjni koledzy namawiali go do powrotu i słyszeli zdecydowane „Wasza kolej”. W moim środowisku to wieczne powtarzanie, żeby Balcerowicz wrócił, jest obecne od dawna, żeby tylko przytoczyć liczne teksty Piotra Beniuszysa. Sam też im ulegałem, a czasem nadal ulegam, mają one przecież merytoryczne uzasadnienie.
Tylko, że jeśli głębiej przeanalizujemy tę sytuację, to jest postawa typowego umywania rąk i czekania na „zbawiciela”, charakterystyczna dla ludzi niesamodzielnych, a nie tych którzy chcą wprowadzać zmiany. Może jednak to Balcerowicz ma rację, rozumiejąc lepiej niż inni liderzy polityczni ostatnich 25 lat, że jego zadaniem (ostatnim?) nie powinno być chwilowe współsprawowanie rządów, a raczej wychowanie młodszego pokolenia, któremu będzie można odpowiedzialnie oddać losy Polski. Osobiście, jeśli dobrze ją rozumiem, podzielam intencję Profesora, który zawsze myśli długofalowo, że kluczowym zagrożeniem dla przyszłości jest jakość nowego pokolenia obecnego w polityce. Polską transformację rozpoczęli i przeprowadzali ku strategicznym wyzwaniom (UE, NATO) politycy – herosi, ludzie zmiany, wizjonerzy: Mazowiecki, Balcerowicz, Kuroń, Geremek, potem nastąpił okres dominacji wybitnych pragmatyków, skupionych na utrzymaniu i walce o władze, ale jednak mających mimo wszystko pewne ideowe podstawy, współuczestniczących wcześniej aktywnie w transformacji, to oczywiście Tusk i Kaczyński. Wraz z odejściem Donalda Tuska do Brukseli i przejęciem władzy w PO przez Ewę Kopacz jesteśmy świadkami rozpoczęcia fazy politycznej dominacji drugiego garnituru zastępców wybitnych pragmatyków. Kto stoi dalej w kolejce? To pytanie nie dotyczy tylko liberałów, ale wszystkich formacji. Jacy młodzi politycy zostali w ostatnim czasie zapamiętani? Adam Hofman, Sławomir Nowak, Przemysław Wipler, Dariusz Joński… Nie wymaga to komentarza o obawy o przyszłość. Jednocześnie nie oznacza to, że obok życia partyjnego, w życiu publicznym nie funkcjonują silni intelektualnie i posiadający (jak mi się wydaje) minimum klasy oraz kręgosłupa moralnego młodzi ludzie. Oni istnieją, ale są sparaliżowani, być może niewiarą we własne siły, prywatną wygodą, strachem lub siłą obecnego systemu. Dryfują oni gdzieś na granicy świata think tanków, NGOsów, mediów i biznesu. A są obecni w każdej formacji ideowej: od liberalnej z Leszkiem Jażdżewskim, Karoliną Wigurą, Wiktorem Wojciechowskim, Łukaszem Pawłowskim, nieco bardziej doświadczonymi Marcinem Celińskim albo Ryszardem Petru przez lewicę z m.in. Sławomirem Sierakowskim czy Michałem Sutowskim po osoby którym bliższa zapewne jest prawica jak Tomasz Krawczyk czy Wojciech Przybylski (i wiele innych cennych osób).
Jeśli czegoś nie zrobimy za 10 lat będą nami rządzili Nowakowie z Jońskimi albo Wiplerowie z Hofmanami. Jeśli dobrze rozumiem intencje i postępowanie Profesora Balcerowicza, to słusznie dostrzega w tym kryzysie pokoleniowym jedno z największych wyzwań dla przyszłości Polski, mobilizując rzecz jasna głównie swoją formację ideową. Pytanie jednak czy tym razem nie porywa się naprawdę z motyką na słońce, stawiając sobie cel mniej realistyczny niż nawet wprowadzenie planu Balcerowicza…