Czy kocham amerykańskich konserwatystów? Absolutnie nie. Czy zapomniałem już o specyfice polityki George W. Busha? Również nie. Trzymam jednak kciuki w wyścigu prezydenckim za Mita Romneya. Dlaczego? Kontynuacja rządów Obamy to zła wiadomość dla Polski i regionu Europy Środowo – Wschodniej, to również zła wiadomość dla przyszłości gospodarczej Stanów Zjednoczonych Ameryki, w więc pośrednio całego świata.
Obama a region Europy Środkowo – Wschodniej.
Kadencja Baracka Obamy to seria bardzo złych posunięć dla interesów i bezpieczeństwa Europy Środkowo – Wschodniej. USA, mając za sterami autora słynnych, choć pustych słów: „Yes, we can”, uznały, że nasz region nie jest już strategicznie istotny dla jego interesów. Obama postawił na reset w stosunkach z Rosją, uznając Putina za bardzo ważnego partnera. Waszyngton posunął się w tej sprawie znacznie dalej niż za czasów sojuszu Bush – Putin w walce z terroryzmem. Obama uznał, że strategiczne interesy USA leżą w niespokojnej Azji, natomiast Europa jest stabilnym i niezagrożonym obszarem pokoju i dobrobytu. Tymczasem Rosja skutecznie odzyskuje swoją strefę wpływów w państwach byłego ZSRR przy całkowitej akceptacji tego stanu rzeczy przez Biały Dom. Ameryka osierociła również nasz region. Obama wielokrotnie zarówno w praktyczny, jaki i symboliczny sposób zapominał o gestach, które wskazywały na ważne relacje z Warszawą. Finałem tej fatalnej polityki jest umowa, o współpracy przy wydobyciu złóż ropy i gazu na Morzu Karskim, Morzu Czarnym, w Zatoce Meksykańskiej i w Teksasie, jaką właśnie podpisał amerykański ExxonMobil z rosyjskim Rosnieftem. Umowa fatalna zarówno pod względem strategii geopolitycznej, jak również zwykłej moralności. Rosnieft to firma, która z naruszeniem wszelkiej praworządności przejęła majątek przedsiębiorstwa Jukos, należącego wcześniej do najsłynniejszego więźnia politycznego Kremla – Michaiła Chodorkowskiego. Amerykanie łączą się strategicznym i wielkim przedsięwzięciem energetycznym z Rosją, wskazując że nie mają w planach przeciwstawiania się rosyjskiej ekspansji, nie dając nawet symbolicznego veta wobec praktyk prowadzenia polityki surowcowej przez Rosję. Jest to również gest akceptacji wobec braku rządów prawa w Rosji. Co paradoksalne, dzieje się to w USA pod przywództwem osoby, która teoretycznie do praw człowieka i demokratycznych rządów prawa deklaruje wielkie przywiązanie. Nie sposób też nie zauważyć rosyjskiego wsparcia dla reelekcji Obamy podczas niedawnego szczytu nuklearnego w Seulu.
Sytuacja ta powinna być bardzo ważnym sygnałem dla całej polskiej strategii polityki zagranicznej. Jeśli USA nie zmieni swojej polityki europejskiej, jeśli Obama uzyska reelekcję, Polska pozycja będzie coraz trudniejsza, a realnym gwarantem stabilności regionu coraz silniej stawać się będą Niemcy. Tymczasem nasza polityka zagraniczna, staje się coraz silniej zakładnikiem wewnętrznego, nieracjonalnego sporu politycznego. Jarosław Kaczyński swoim ostatnim postępowaniem w sprawie Smoleńska ośmiesza i czyni karykaturę z polityki dystansu wobec Moskwy. Polityki, która w gruncie rzeczy jest narodową racją stanu. Rosja jest wciąż geopolitycznym przeciwnikiem Polski. Jednak słowa, które wypowiada polska prawica ośmieszają słuszne obawy. Będą one wpychać dziś rządzących albo w wielki i szkodliwy konflikt z Rosją, jeśli ten dyskurs zostałby podchwycony (co jest mało prawdopodobne), albo w stronę wręcz przeciwną. PO chcąc odróżnić się od PiS-u może zbyt zbliżać się do Rosji, przesada Kaczyńskiego może uśpić polską opinię publiczną. Oba wyjścia byłby fatalne dla polskiej pozycji międzynarodowej i polskiego interesu. Dlatego przed ministrem Sikorskim leży bardzo skomplikowana układanka, którą trzeba rozsądnie ułożyć.
Obama a stabilność finansowa świata Zachodu.
Fatalnie oceniam również politykę gospodarczą Baraka Obamy, która wychodziła z prostego i fatalnego założenia, mówiącego że da się długofalowo pobudzić gospodarkę pompując w nią pieniądze pochodzące za stale powiększanego długu publicznego oraz drukowania dolarów. Gospodarka sztucznie pobudzona może działać lepiej w krótkim okresie, w długim stagnacja powraca, bo nie zostały wyeliminowane błędy systemowe. Nic, więc dziwnego, że recesja znów się pojawia, z tą jednak różnicą, że zadłużenie publiczne USA (a więc pośrednio obywateli USA) bije dziś rekordy, co daje coraz mniej możliwości ruchów ekonomicznych. Ktoś owe długi będzie musiał spłacić. Prezydent tymczasem wciąż wydaje się tego nie rozumieć. Portal useconomy.about.com, którego właścicielem jest New York Times przytacza, że tylko w roku 2012 deficyt budżetowy wyniósł astronomiczną kwotę 1.327 tryliona dolarów, a deficyt planowany na rok 2013 wynosić ma 901 bilionów dolarów. USA potrzebuje przywódcy, który będzie w stanie radykalnie walczyć z deficytem.
Obama nie potrafił również poradzić sobie z jedną z zasadniczych przyczyn kryzysu, czyli rozwiązaniem problemu „too big, too fall”. Czyli sytuacji, w której państwo nie mogąc pozwolić sobie na upadek zbyt wielkiej korporacji, dosypuje publiczne pieniądze do wielkiej, nieefektywnej firmy zakłócając konkurencję wolnorynkową i sprawiedliwość społeczną, (dlaczego wszyscy podatnicy mają składać się na prywatną korporację?) co premiuje źle zarządzane gigantyczne przedsiębiorstwa. Obama nie wprowadził żadnego programu, który mógłby ten problem łagodzić. Za jego kadencji nie widać też skutecznych prób przekierowania gospodarki z wirtualnej, na rzecz gospodarki realnej. Dziś widać, że wygrywają w gospodarczej rywalizacji te państwa, które jak Niemcy trzymały deficyt budżetowy w ryzach oraz były w stanie zatrzymać znaczące gałęzie gospodarki realnej „u siebie”.
Czy Romney zdoła wygrać z deficytem i będzie prowadził inną politykę wobec Rosji? Batalia z deficytem będzie niezwykle trudna, ale kandydat w swoim programie krytykuje stymulacyjne programy Obamy, mówi o potrzebie zrównoważenia wpływów i wydatków, uważa, że lepiej z kryzysem poradzi sobie sektor prywatny, któremu lepiej można pomóc przez obniżanie podatków, niż wielkie publiczne programy finansowane z deficytu budżetowego. Taki program w połączeniu z biznesowym doświadczeniem Romneya, daje nadzieję, na potrzebne zmiany. Jednocześnie Romney potrafił nazwać Rosję „wrogiem geopolitycznym numer jeden”, co nawet jeśli jest przesadą, jest dla Polski niezwykle istotną zmianą w Amerykańskiej polityce. Podsumowując: Romney zdecydowanie lepiej niż Obama rozumie mechanizmy rządzące gospodarką i nie cechuje go zupełna naiwność wobec Rosji. Jest też przedstawicielem raczej umiarkowanego skrzydła Partii Republikańskiej, co powinno uchronić USA od kontrrewolucji obyczajowej. Trzymam kciuki za Romneya.
http://en.wikipedia.org/wiki/File:Mitt_Romney.jpg