Wiceminister Pracy i Polityki Społecznej Jacek Męcina na łamach Gazety Wyborczej zapowiada „rewolucję” w funkcjonowaniu jednych z najbardziej kuriozalnych instytucji naszego państwa, czyli urzędów pracy. Pytanie czy jest to faktycznie rewolucja, czy raczej kosmetyka? Urzędy pracy potrzebują bowiem albo prawdziwej rewolucji albo zastąpienia ich przez zupełnie inne instytucje.
Jakie zmiany zapowiada, więc Jacek Męcina? Wiceminister chce podnieść skuteczność urzędów pracy odejmując im porcję zadań, związanych z administrowaniem osobami, które posiadają status bezrobotnego, a z różnych przyczyn de facto pracy nie szukają. Są to przede wszystkim osoby, które rejestrują się, jako bezrobotni jedynie po to, aby uzyskać tytuł do otrzymywania ubezpieczenia zdrowotnego. Minister twierdzi, że koszty obsługi tych osób, są na tyle wysokie, że efektywniej jest przyznać ubezpieczenie zdrowotne, po prostu wszystkim osobom, które nie pracują. Przyznam, że chciałbym poznać rzetelne analizy ekonomiczne bądź przykłady z innych państw, które potwierdzają tę tezę. Jeśli rzeczywiście tak jest zmianę oceniam pozytywnie.
Druga zmiana miałaby polegać na wprowadzeniu trzech kategorii osób, które są zarejestrowane, jako osoby bezrobotne: a) osoby aktywne zawodowo, które chwilowo wypadły z rynku pracy i potrzebują prostej usługi dotyczącej pośrednictwa pracy; b) osoby dłużej pozostające bez pracy, które potrzebują wsparcia w ulepszeniu swoich kwalifikacji, takie osoby byłyby wysyłane na różnego rodzaju szkolenia i kursy (czyli nie marnowano by środków na szkolenia dla osób, z pierwszej grupy które faktycznie ich nie potrzebują); c) osoby długotrwale funkcjonujące poza rynkiem pracy, osoby wykluczone, których problemy wykraczają poza wsparcie oferowane przez urzędy pracy, te osoby miałyby wchodzić pod wspólną opiekę konglomeratów ośrodków pomocy społecznej, NGOsów i tylko w pewnym stopniu urzędów pracy. Zmiana ta wydaje się racjonalna. Ale…
Moje pytanie brzmi jednak czy urzędy pracy są przygotowane to pełnienia zróżnicowanych funkcji i wewnętrznego reformowania się? Mam wrażenie, że nie. Jest to skostniała struktura przyzwyczajona do biurokratycznej administracji, a nie wykonywania zadań. Do tego niestety dość słabo wynagradzana. Czy zatem nie lepiej, aby funkcje pełnione przez urzędy pracy przejęły prywatne agencje pośrednictwa pracy i współpracujące z nimi firmy szkoleniowe, którym państwo płaciłoby za efekt, czyli znalezienie pracy przez osobę przez nie obsługiwaną? Państwowe płatności, aby nie dyskryminować tych najgorzej przygotowanych, mogłyby być rozłożone na dwie transze np. 50% za przyjęcie bezrobotnego pod skrzydła agencji, 50% po znalezieniu dla niego pracy. Bezrobotny otrzymywałby zasiłek po rejestracji w prywatnej agencji. Firmy te musiałyby rywalizować o swojego klienta, czyli bezrobotnych oferując jak najlepsze usługi i skutecznie poszukiwać dla nich pracy, aby otrzymać drugą transzę państwowego grantu. Natomiast osobami długotrwale bezrobotnymi, wykluczonymi, z różnego rodzaju problemami, powinny po prostu zajmować się przygotowane do tego ośrodki opieki społecznej.
Agencje, o których piszę powinny korzystać z niemieckiej idei, o której niedawno na łamach portalu Instytutu Obywatelskiego pisała Marzena Haponiuk. Chodzi o to żeby nie pozwolić bezrobotnym przyzwyczaić się do stanu bezczynności, z którego jest się niezwykle trudno wyrwać. Dlatego Agencje poza poszukiwaniem pracy docelowej powinny mieć też narzędzia do kierowania osób, do pracy przejściowej, niskopłatnej, prostej – takiej przy której bezrobotny nie traciłby świadczenia.
Jestem przekonany, że skuteczność takiego konkurencyjnego i racjonalnego, a nie biurokratycznego systemu byłaby większa. Może więc rzeczywiście w tej dziedzinie czas na rewolucję, a nie reformę?